Archiwum lipiec 2016


lip 29 2016 Kim chcę być?
Komentarze: 0

Pytanie dość powszechne, ale wielu ludzi odpowiada na nie błędnie. Otóż, mylą dwa pojęcia. Pierwsze z nich jest kim chce być, a drugie co chce robić zawodowo.

 

Czasem jedno z drugim idzie w parze, ponieważ to co robimy zawodowo, poniekąd determinuje nas też jako ludzi w życiu prywatnym, ale czy zawsze tak jest i najważniejsze czy powinniśmy w ten sposób postrzegać nasze życie?

 

Kiedyś usłyszałem bardzo mądre słowa: "Pracujemy by żyć, a nie żyjemy po to żeby pracować".

 

To prawda, więc dlaczego odpowiadamy na zadanie wyżej pytanie błędnie?

 

Coraz rzadziej się zdarza, że ludzie zawodowo robią to co ich pasjonuje.

 

Tak więc, wracamy do istoty postawionego wcześniej pytania.

 

Kim chcę być?

 

W odpowiedzi może nam pomóc zdanie sobie, sprawy czego tak naprawdę chcemy od życia. Zrozumienia jakie wartości nami kierują.

 

Bardzo wielu ludzi (z żalem muszę stwierdzić, że również ja) nie wiedzą takich rzeczy. Na zadane nam pytanie: jakie kierują nami wartości lub czego tak naprawdę chcemy, odpowiadamy: Chcemy być bogaci, mieć dom, rodzinę, etc.

 

Wszystko by było jak najbardziej poprawne, bo w końcu tego chcemy, ale czy faktycznie tak jest? Wielu ludzi marzy o domu z ogrodem, rodzinie, psie, kocie, własnej kolekcji drogocennych znaczków, ale czy wszyscy mamy to czego chcemy? Absolutnie nie. A dla czego? Ponieważ większość z nas boi się sięgnąć po coś wyżej, aniżeli pułap wyznaczony przez ograniczenia narzucone nam we wczesnych latach naszego życia.

 

Zamykamy się w sobie i pytanie: "Kim chcę być" lub też jeśli prościej nam odpowiedzieć "czego chcemy od życia" odchodzi w niepamięć.

 

Bierzemy od losu to co nam daje, bo wychodzimy z założenia, że tak być musi i koniec. Nic bardziej mylnego. To prawda, mówią, że wielu ludzi nie wie czego chce dopóki tego nie dostanie, ale to wynika z niewiedzy, z zamykania się na doznania, rzeczy, które mogą faktycznie w jakiś sposób nas uszczęśliwić, ponieważ ktoś nas kiedyś poinformował, że tak musi być i koniec lub też co swojego czasu rozbawiło mnie najbardziej: "Gdyby każdy dostawał to czego chce, nie było by sprzątaczek, śmieciarzy".

 

Bzdura totalna.

 

Każdy może sięgnąć po więcej, pytanie tylko czy ma ku temu możliwości. Niektórzy, mawiają: idę do pracy robie swoje, wracam i mogę sobie leżeć. Ok, jeśli tylko nam to pasuje, nie widzę problemu, ale tu odpowiedzmy sobie na kolejne pytanie. Czy jeśli nasze życie wygląda w ten sposób to czy jesteśmy szczęśliwi? Niektórzy na pewno tak, ale co jeśli tak nie jest. Czy dążymy do tego kim chcemy być? A może raczej zamknęli nas w klatce ograniczeń, wyrzeczeń i wymagań?

 

Czy chcemy w ten sposób? Niektórzy mówią, że nie mają innego wyjścia, ale czy to prawda?

 

W tym miejscu każdy musi sobie odpowiedzieć na te kilka postawionych przeze mnie pytań. Kim chce być? Jakie wartości przeze mnie przemawiają? I jedno z moich ulubionych: czy chce się nam po to sięgać? Bo jeśli ktoś ze zwykłej wygody, bez ważniejszych powodów, zamyka się w domu, robi nie wiele ponad to co inni od niego wymagają, a później jest sfrustrowany, że jego życie nie wygląda tak jak sobie zaplanował, znaczy, że coś jest nie tak.

jopna : :
lip 29 2016 Brutalna prawda
Komentarze: 0

Wiele znanych mi osób bagatelizuje ludzi, którzy przechodzą przez ciężkie chwilę zakładając mylnie, że czas leczy rany.

Czas nie LECZY. ON pozwala nam odizolować się od sytuacji, która swojego czasu była dla Nas celem życia.

Czy w związku z tym, że coś było dla nas sensem życia, powodem by wstawać każdego dnia, możemy to, kolokwialnie mówiąc, OLAĆ? Myślę, że wiele osób tak właśnie robi, ale dzięki temu wcale nie jest lepiej. Jest gorzej, bo ta bestia i żal, które w nas siedzą w końcu gdzieś muszą uciec.

Jeśli trzymamy to w sobie to prędzej czy później odbija się na zdrowiu, jeśli zbyt gwałtownie chcemy się tego pozbyć, też nie jest dobrze.

Idealnym, wręcz złotym środkiem jest znalezienie sposobu, by ten ładunek emocji, który w nas tkwi wychodził powoli, aczkolwiek sukcesywnie.

Jak to zrobić? Dla mnie też nie było łatwe.

BA budzę się czasem czując pustkę w miejscu, w którym kiedyś miałem serce, ale z każdym dniem jest coraz lepiej.

Ludzie myślą, że pierwsze dni są najgorsze. Jest to jednak pewne uproszczenie.

Mówi się o różnicach między kobietą i mężczyzną po zerwaniu.

Kobieta podobno przez pierwszy miesiąc chodzi w poplamionych dresach, poprawia sobie nastrój przez różne kaloryczne przekąski. Czasem przyjaciółki wpadną z winem i razem we dwie lub pięć narzekają na "byłego".

Sprawa w przypadku mężczyzn wygląda nieco inaczej. 

Nasze rozstania wyglądają tak, że przez pierwszy miesiąc jesteśmy Bogami, nic nam nie może zaszkodzić. Po miesiącu jednak stajemy się wrażliwi i drażliwi na każdy bodziec z zewnątrz. 

Zachowujemy się trochę jak kobiety przez te kilka dni w miesiącu.

Tak naprawę to, co się wówczas dzieje u nas w głowach i sercu jest wieloma reakcjami na raz o które nikt normalny by nas nie podejrzewał. 

Bo co tak naprawdę facet może czuć? Przecież powinien być twardy i niezniszczalny. 

Owszem, tacy jesteśmy, ale tylko z zewnątrz. Nie pokazujemy słabości, bo musimy bronić tego co nasze, to my mamy być tymi twardymi, etc. i dlatego żyjemy krócej od Was drogie panie.

A co jeśli juz przetrwamy ten pierwszy dzień i budzimy się następnego ranka?

Tu zaczynają się prawdziwe schody.

Bo cóż to za motywacja wstawać kiedy nasze słońce nie chce wyjść i przez kolejne miesiące nie wychyli nawet promyka nadziei?

Poranek, który zawsze był do bani, staje się jeszcze gorszy. Dwa kubki kawy stały się jednym. Jej smak zamiast gorzki, jest po prostu nijaki. Ni to kawa, ni muł z dna najbardziej zanieczyszczonej rzeki. 

Kiedy sięgamy po kromkę chleba, patrzymy na nią i zastanawiamy się co z nią zrobić. Czy to się je, a może jest po prostu marną dekoracją?

Wyjście do pracy- zamiast całusa na pożegnanie, jest pusty wieszak, na którym nie ma drugiej kurtki.

Co wówczas nam pozostaje?

Przecież nie usiądziemy w piżamie i nie będziemy płakać, bo w końcu życie toczy się dalej. 

Ha!

Dobre sobie.

Mijają dni, tygodnie, a w końcu miesiące. Zaczynamy powoli odżywać. Być może niektórzy z nas są już na etapie nowego związku, albo wręcz dopiero budzą się z "zimowego snu"

Chodzimy do tej samej pracy, już nie mamy ochoty nawrzeszczeć na każdą mijaną na ulicy szczęśliwą parę. Słowem, jakoś żyjemy.

Słowo JAKOŚ, padło tu nie przez przypadek.

Niektórzy z nas żyją jak żyli. Praca- dom, dom-praca. Nie zmieniają swojego życia, bo nic prócz tych dwóch rzeczy im nie pozostało.

A co jeśli się mylą?

Nie jesteśmy bezmyślnymi neandertalczykami, którzy swoje emocje, uczucia podporządkowują prawom natury.

Przecież możemy zacząć życie od początku, prawda?

Kiedy już po wielu tygodniach cierpienia otrząśniemy się z pierwszego snu, mamy dwie możliwości. Pierwsza: dom i praca.

Druga: Przemyśleć swoje życie od początku.

Dlaczego mielibyśmy to robić?

Nie ma ku temu głębszego powodu. To co powinno determinować chęć zmiany, musi wyjść tylko i wyłącznie od nas.

Jest jedna bardzo piękna maksyma.

"Jeśli życie dało Ci cytryny, zrób z nich lemoniadę"

To co miało się stać najgorszego w naszym życiu, już się stało, prawda? Nie przewidujemy, że może spotkać nas coś straszniejszego niż złamane serce.

Dochodzimy do wniosku, że z dna jest tylko jedno wyjście, ku górze.

Prawda, ale nikt przecież nie obiecywał, że droga na szczyt będzie łatwa i przyjemna.

Jeśli chcemy coś zmienić w swoim życiu, po prostu to róbmy. Nie ma już przy nas osoby, która (przynajmniej z założenia) motywowała nas do lepszych rzeczy. 

jopna : :